(23 I) Międzyborów – górniczki!
Wczoraj nie miałem jechać na ptaki. Nie zabrałem ze sobą sprzętu. Na działce miałem pozałatwiać parę spraw i szybko wrócić do Warszawy. W drodze powrotnej z Międzyborowa przypadkowo wybrałem inną trasę niż zazwyczaj. Drogę wśród przykrytych śniegiem łąk i pół.
W pewnym momencie moją uwagę przykuło kilka ptaków, żerujących parę metrów od skraju szosy. Wiedziony ciekawością zatrzymałem obok nich samochód. Ptaki przez kilka chwil nie uciekały. Przyglądały mi się uważnie z odległości około 4 m. Ja też im się przyglądałem. W oka mgnieniu rozpoznałem charakterystyczny żółto-czarny rysunek na ich główkach. Górniczki, górniczki! – krzyknąłem (a tata spojrzał na mnie z bocznego siedzenia jak na wariata). Ponieważ widok (i hałas) samochodu zazwyczaj płoszy ptaki w mniejszym stopniu niż widok człowieka, obserwowałem je dalej przez szybę.
Cztery osobniki żerowały na nasionach, które wyłuskiwały podskakując i podlatując do wystających na kilkadziesiąt centymetrów ponad śniegiem owocostanów. Żółte główki odcinały się wyraźnie od brązowego wierzchu ciała. Różków nie udało mi się dostrzec gołym okiem (być może ich nie było). Gdy ptaki odleciały na ok. 20 metrów, wysiadłem z samochodu. Na lepsze przyjrzenie się nie było już szans ale liczyłem, że coś usłyszę. Nie zawiodłem się. Górniczki odzywały się z rzadka pojedynczą dźwięczna sylabą. Przypominała mi ona trochę pierwsze sylaby piosenki potrzosa.
W sumie górniczkom przyglądałem się przez około 5 minut. Polowałem na nie z lornetką i lunetą przez dwie zimy. Jednak do wczoraj bez rezultatu. Trochę żałuję, że z braku lornetki nie mogłem im się dokładniej przyjrzeć (od dziś na stałe w schowku ląduje 8×20). Mimo tego to niespodziane spotkanie pozostawiło wiele wrażeń.